[ad_1]
Pamiętasz czasy, kiedy każdy mógł po prostu udać się do lokalnego teatru dla kaprysu, sprawdzić namiot pod kątem następnego filmu i rozkoszować się dowolną liczbą solidnych, sprawnie zrobionych obrazów stworzonych specjalnie dla dorosłych? Ten nostalgiczny scenariusz może równie dobrze wydawać się wymarły jak dinozaury w roku Pańskim 2024, ale nie waż się mówić tego Clintowi Eastwoodowi. Jest rzeczą oczywistą, że w wieku 94 lat ten niemłody (tak, musiałem to sprawdzić) jest znacznie bliżej zmierzchu swojej płodnej kariery niż jej świtu, ale nieunikniony upływ czasu nie spowolnił go ani trochę . W każdym razie nadal udowadnia, że czas ukształtował filmowca równie skrupulatnego, skupionego i pełnego pasji jak zawsze.
To prawda, że po premierze jego najnowszego Eastwooda porusza się po… dużo inny system studyjny niż ten, który po raz pierwszy wystawił go na światło dzienne jako jednego z naszych największych amerykańskich gawędziarzy. Haniebnie, Warner Bros. udostępnia „Juror #2” jedynie symboliczną premierę kinową w kilku lokalizacjach w całym kraju, nie planując jego szerokiego otwarcia, pozornie ograniczając straty, zanim w ogóle wystawili go przed sądem opinii publicznej. Ale w przypadku dziwactwa czasowego i materiału, które można przypisać jedynie bogom filmu i ich kosmicznemu wyczuciu ironii, niepowodzenie naszych najbardziej znanych instytucji – i tych, których zadaniem jest ich utrzymanie – okazuje się być dokładnie o co chodzi w tej narracji.
Po części dramat sądowy, po części moralitet i całościowy traktat o tym, czy ludzie są zdolni do zmiany, czy nie – pełne napięcia i ostre jak skalpel potępienie przez Eastwooda systemów, które uważamy za oczywiste, jest jednym z najlepszych i najbardziej orzeźwiających doświadczeń teatralnych roku. „Juror #2” to po prostu klasyk Clinta Eastwooda.
Wymyślone założenie przerodziło się w napięty dylemat moralny
Szokująco łatwo jest wyobrazić sobie bardziej hackerską wersję „Jurora nr 2”, którą otrzymalibyśmy w rękach kogokolwiek innego niż żywa legenda. Już samo założenie wydaje się gotowe na katastrofę, w której członek rodziny Nicholasa Houlta, Justin Kemp, zostaje wezwany do pełnienia obowiązków ławy przysięgłych i powoli zdaje sobie sprawę, że w rzeczywistości może być sprawcą zabójstwa, w sprawie którego musi pomóc wydać wyrok. Nie czułbym tego całkowicie Nie można odrzucić dylematu moralnego będącego sercem tego filmu jako „wymyślonego”, ale oznaczałoby to sytuację, w której ogon macha psem i wszystko działa odwrotnie, co uzasadnia naciągnięcie naszego zawieszenia niewiary. Choć może to wydawać się kuszące, zostawcie wszelki sceptycyzm za drzwiami, ludzie. Tylko prawdziwy mistrz rzemiosła byłby w stanie podjąć się tej niewątpliwie torturowanej sytuacji i stworzyć film równie pilny i istotny, jaki widzieliśmy od czasów „Zabójców kwiatowego księżyca”, „Oppenheimera” i „Strefy interesów”.
Zamiast podążać drogą opery mydlanej, „Juror nr 2” unika wszelkich powiewów melodramatu i zamiast tego ufa widzom na tyle, by docenić dramatyczną ironię, która (miejmy nadzieję) przekonała ich do zakupu biletu. Hoult gra głównego bohatera, Justina, niczym człowieka prześladowanego przez swoją przeszłość, która, jak wkrótce się okazuje, jest znacznie bardziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Początkowe pozory nie wskazują na nic więcej niż kochającego męża i żonę w zaawansowanej ciąży Allison (po cichu fascynującą Zoey Deutch), która spodziewa się wspólnego pierwszego dziecka. Ale jeśli kiedykolwiek istniałby ktoś, kto potrafiłby zrozumieć naturę drugiej szansy, byłby to zdrowiejący alkoholik, który w końcu poślubił jedyną osobę, która wierzyła, że może odmienić swoje życie. Więc Oczywiście skończyłby jako potajemnie winny w procesie, w którym wszystkie dowody wskazują na chłopaka nędzarza (Gabriel Basso) z burzliwą przeszłością – głównego podejrzanego, który mógłby (a dla niektórych prawdopodobnie powinien) zamiast tego przyjmij upadek.
Chociaż niektórzy mogą przewrócić oczami na widok tak absurdalnego zbiegu okoliczności, Pewna reżyseria Eastwooda i napięty, wodoszczelny scenariusz scenarzysty Jonathana Abramsa sprawiają, że wydaje się to z góry ustalonym dylematem moralnym, który po prostu nie mógł rozwinąć się w żaden inny sposób.
Nicholas Hoult to doskonale rzucony szyfr w Jurorze nr 2
Pozory mogą mylić, a pomysł, że „Juror nr 2” praktycznie robi posiłek na każdym kroku. Film może nie odbiegać od oczekiwań związanych z filmem Eastwooda w późnej fazie realizacji, jaki powstał w ostatnich latach, zawierającym dużą dawkę postaci wypowiadających się na temat stanu Ameryki i układających tematyczny podtekst w dialogu z całą subtelnością sędziowskiego młotka. Na szczęście sala sądowa okazuje się idealnym miejscem dla wszystkich wyczulonych aktorów teatralnych, na jakie może liczyć widzowie, począwszy od płomiennych przemówień wygłaszanych dzięki uprzejmości obrońców i prokuratorów (w tych rolach wyróżniają się Chris Messina i Toni Collette, pomimo poczucia pewnego zaszufladkowania) po różne obrady członków jury (wyróżnione przez JK Simmonsa, Cedrica Yarbrough, Drew Scheida, Adrienne C. Moore i Leslie Bibb grających doskonałe archetypy ludzi, na których zawsze wpada się podczas pełnienia obowiązków ławy przysięgłych) ), a wszystko to podczas gdy wiecznie skonfliktowany Justin toczy jednoosobową bitwę, aby powstrzymać się od wyciągania pochopnych wniosków i uspokoić własne sumienie.
Ten wewnętrzny konflikt okazuje się być przyczyną zapalenia się filmu na wszystkich cylindrach. Całkowicie fascynujący występ Houlta, będący naszym głównym szyfrem, jest paliwem, w pełni wykorzystującym całą energię nerwową, jaką dysponuje, i zapraszając widzów do przyjrzenia się jego częstym zmianom zdania, które często wpływają na cały panel jurorów. Autor zdjęć Yves Bélanger wyciąga wnioski z lekcji przekazanych przez wielkich mistrzów gatunku, takich jak „12 gniewnych ludzi” i „Kilka dobrych ludzi”, blokując i kadrując każde ujęcie z wyraźnym poczuciem celu i motywacji pomimo braku scenografii. Nawet melodyjna partytura kompozytora Marka Manciny została wykorzystana rozsądnie, dzięki czemu momenty, w których wysuwa się ona na pierwszy plan, stają się jeszcze bardziej efektowne. I chociaż wszystko to mogłoby sprawiać wrażenie, jakby Eastwood stworzył jakiś sztywny, superpoważny thriller, który nie do końca oddawałby czarne jak smoła poczucie humoru, którym obdarza go przy kilku okazjach — często z przebiegłym mrugnięciem i skinieniem głowy.
Gdy film zgrabnie przechodzi od prostego dramatu sądowego w pierwszych dwóch aktach do czegoś bardziej dydaktycznego w końcowej fazie, Eastwood ani razu nie traci z oczu szerszego obrazu. Każde zeznanie na sali sądowej jest okazją do zbadania zmieniającego się charakteru różnych perspektyw i osobistych uprzedzeń. Każdy sekret służy jako wgląd w to, jak skądinąd „dobra” osoba może zracjonalizować się w każdej trudnej sytuacji. Bohaterowie kilkakrotnie zauważają, że nasz system sądowniczy jest wadliwy, ale jednocześnie stanowią naszą największą nadzieję na sprawiedliwość. W zapierającym dech w piersiach ostatnim ujęciu Eastwood oferuje jedną z możliwych odpowiedzi na to, jak to naprawdę wygląda… i wystarczy, aby jedna mała próba wyglądała jak bitwa o duszę Ameryki.
/Ocena filmu: 8 na 10
„Juror #2” trafi do kin w limitowanej edycji 1 listopada 2024 roku.
[ad_2]
Source link