Rewolucja techniczna w F1, powrót numeru 3 i niespełnione obietnice Hamiltona. Przegląd wydarzeń
Formuła 1 to wspaniały sport, ale nie ma co ukrywać – próg wejścia dla nowego kibica bywa wysoki. Główną przyczyną jest techniczne skomplikowanie tej dyscypliny, gdzie inżynieria i nauka odgrywają rolę równie istotną, co talent kierowcy. Aby w pełni zrozumieć, co dzieje się na torze, trzeba przyswoić masę skrótów i pojęć. I właśnie w momencie, gdy większość fanów w końcu zrozumiała działanie systemu DRS (systemu redukcji oporu powietrza), władze sportu postanowiły wywrócić wszystko do góry nogami.
Nowe regulacje nie tylko uśmiercają DRS, ale wprowadzają całkowicie nowe słownictwo, które ma prawo przyprawić o zawrót głowy. Znikają tunele wykorzystujące efekt przyziemny wprowadzone w 2022 roku, a także charakterystyczne owiewki nad kołami. Zastąpią je nowe rozwiązania mające na celu jedno: sprawienie, by bolidy były bardziej „wyścigowe”, co w teorii ma przełożyć się na większą liczbę manewrów wyprzedzania. Zamiast otwieranego skrzydła, które działało tylko, gdy kierowca tracił mniej niż sekundę do rywala, otrzymujemy teraz „aktywną aerodynamikę”. Kluczowa różnica polega na tym, że ruchome elementy będą pracować we wszystkich samochodach na każdym okrążeniu, a nie tylko w określonych strefach. Zespoły eksperymentowały już z dość dziwacznie wyglądającymi wersjami tego systemu podczas testów po sezonie, co zwiastuje sporą rewolucję wizualną.
Przycisk „Boost” i tryb wyprzedzania
Na tym jednak nie koniec zamieszania. Kierowcy nadal będą dysponować dodatkową mocą z systemów odzyskiwania energii (ERS), ale od teraz funkcja ta zyskała nową, marketingową nazwę: przycisk „Boost”. Trzeba przyznać, że to akurat zmiana na plus – nazwa jest przystępna i nie pozostawia wątpliwości co do swojego działania: kierowca wciska guzik i uwalnia energię zgromadzoną w bateriach. Sprawa komplikuje się jednak w kontekście roku 2026, kiedy to do arsenału dojdzie kolejne narzędzie, nazwane oficjalnie „Trybem Wyprzedzania” (Overtake Mode).
Tutaj wkrada się pewien chaos terminologiczny. W poprzednich latach inżynierowie często nazywali to, co teraz jest przyciskiem „Boost”, właśnie „przyciskiem wyprzedzania”, ponieważ do tego głównie służył. Co ironiczne, drugim kluczowym zastosowaniem tej funkcji jest… obrona przed byciem wyprzedzonym. Kibice będą musieli więc szybko przyzwyczaić się do nowej nomenklatury, by nie zgubić się w trakcie transmisji.
Rotacje numerów startowych na szczycie
Zmiany w przepisach to nie jedyna nowość, jaka czeka nas w nadchodzącym czasie. Istne trzęsienie ziemi nastąpiło w kwestii numerów startowych czołowych kierowców. Lando Norris, który po zaciętej walce odebrał tytuł mistrzowski Maxowi Verstappenowi, zdecydował się skorzystać z przywileju czempiona i zamieni swój stały numer 4 na mistrzowską „jedynkę”. To z kolei uruchomiło lawinę zmian dla byłego mistrza świata.
Max Verstappen, czterokrotny czempion, wraca do swojego ulubionego numeru 3. Holender używał „jedynki” przez ostatnie cztery sezony jako obrońca tytułu, ale po przegranej z kierowcą McLarena musiał z niej zrezygnować. Co ciekawe, numer 3 od 2014 roku należał do Daniela Ricciardo. Zgodnie z przepisami, Verstappen musiałby czekać kolejny rok na zwolnienie tego numeru, jednak Australijczyk, który zakończył karierę w 2024 roku, dał zielone światło na wcześniejsze przekazanie swojej „trójki”. Max przyznał w wywiadzie, że „trójka” zawsze była jego ulubioną liczbą, zaraz po „jedynce”. Zmiany dotkną też debiutantów – Arvid Lindblad, jedyny nowy kierowca w stawce na przyszły rok, pojedzie z numerem 41, który nigdy wcześniej nie był używany w obecnym systemie stałych numerów.
Zimowa przerwa Hamiltona w blasku fleszy
Podczas gdy rywale zajmują się logistyką i nowymi regulacjami, Lewis Hamilton mierzy się z własnymi wyzwaniami, choć innej natury. Brytyjczyk ma za sobą trudny debiutancki sezon w barwach Ferrari. Mimo ogromnego entuzjazmu towarzyszącego jego przejściu z Mercedesa do włoskiej stajni pod koniec ubiegłego roku, kampania 2025 nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Po finałowym wyścigu sezonu zmęczony kierowca deklarował chęć całkowitego odcięcia się od świata. W rozmowie z mediami w Abu Zabi obiecywał, że nikt nie będzie miał z nim kontaktu, a on sam zamierza funkcjonować „poza matrixem”, bez telefonu w ręku.
Rzeczywistość szybko zweryfikowała te plany. Zaledwie chwilę po rozpoczęciu zimowej przerwy, Hamilton został przyłapany w sklepie marki Lululemon, której jest ambasadorem. Promując nową kolekcję „The Lewis Hamilton Edit”, kierowca Ferrari nie tylko nie porzucił telefonu, ale aktywnie pozował do selfie i nagrywał materiały dla swoich obserwujących. Wygląda na to, że nawet po rozczarowującym sezonie w Scuderii, obowiązki marketingowe i siła mediów społecznościowych są silniejsze niż potrzeba cyfrowego detoksu.