Home Rozrywka Recenzja: „Inny człowiek” uratowany dzięki dwóm wspaniałym występom

Recenzja: „Inny człowiek” uratowany dzięki dwóm wspaniałym występom

6
0


We wszystkie wartości, lub roszczenia do wartości, idee. Chcemy ich w naszych filmach, naszych książkach, naszej muzyce; w przeciwnym razie, jak się myśli, po prostu przyjmujemy puste kalorie. Ale nie wszystkie idee są sobie równe. Czasami dryfują zbyt swobodnie w materiale, aby można je było przywiązać do jakiejkolwiek sensownej interpretacji; innym razem są tak mozolnie pouczające, że czujemy się zmiażdżeni. Idee osadzone w Inny człowiek, napisany i wyreżyserowany przez Aarona Schimberga, oscylują gdzieś pomiędzy byciem zbyt amorficznym i zbyt oczywistym, choć pod koniec z pewnością zrozumiesz, o co chodzi. Jednak jest to film, w którym wykonawcy robią całą różnicę — aktorzy ucieleśniają idee tak całkowicie, że przesłania wplecione w scenariusz są po prostu zbędnym haftem. Warto obejrzeć Inny człowiek za dwa główne występy Adama Pearsona i Sebastian Stan.

Stan, początkowo noszący makijaż protetyczny, gra Edwarda, zmagającego się aktora, którego praca polega wyłącznie na okazjonalnym szkoleniu w miejscu pracy. Edward ma rzadką chorobę genetyczną znaną jako nerwiakowłókniakowatość, która powoduje wzrost guzów na skórze i w innych częściach ciała. Wpływa ona na jego wygląd twarzy i mowę, i oznacza go jako „innego”. Widzimy jeden z niezdarnych filmów, w których występuje, najwyraźniej odgrywający rodzaj omdlenia przy dystrybutorze wody; jego współpracownicy w filmie pozornie traktują go jak jednostkę, traktując go protekcjonalnie — dokładnie taki rodzaj zachowania, jaki powinny wykazywać te filmy przeciwko. Ale w filmie ten film wideo zręcznie porusza ważną kwestię: to jest rodzaj zachowania, z którym Edward musi się mierzyć każdego dnia. Nic dziwnego, że wydaje się przedzierać przez życie, pełen szacunku dla innych, niemal do tego stopnia, że ​​sam siebie unicestwia. Jeśli uda mu się uczynić siebie niewidzialnym, nie będzie musiał znosić okrucieństwa innych ludzi, zarówno tych, którzy chcą zrobić krzywdę, jak i tych, którzy chcą dobrze.

Renate Reinsve i Sebastian StanDzięki uprzejmości A24

Edward, który mieszka w ponurym mieszkaniu gdzieś w Nowym Jorku (zarówno to mieszkanie, jak i ten Nowy Jork trochę przypominają Ari Astera wizja w Beau się boi)ma nowego i bardzo atrakcyjnego sąsiada, Renate Reinsve Ingrid. Ona wyraźnie się zaskakuje, gdy go widzi; potem oferuje przyjaźń, a może coś więcej. Jest początkującą dramatopisarką, a Edward rozmawia z nią ponuro o swojej prawie nieistniejącej karierze aktorskiej. Jej uroda i jasność sprawiają, że czuje się bardziej ponury niż zwykle. Przyzwyczaił się do życia w porównaniu z innymi, a to przynosi mu tylko cierpienie.

Potem dostaje szansę wypróbowania eksperymentalnej rekonstrukcji twarzy. Działa! Jego stara twarz stopniowo się złuszcza — proces ten przypomina rozciąganie roztopionej mozzarelli, a może poklatkową wersję jednego z wrzeszczących papieży Francisa Bacona — odsłaniając pod spodem bardzo przystojnego młodego mężczyznę. Teraz Edward może w końcu dowiedzieć się, jak żyje reszta świata. Staje się wysoko latającym szefem nieruchomości, a także, oczywiście, odnosi sukcesy u kobiet. Potem Ingrid wraca do jego życia, w pośredni sposób — oczywiście go nie poznaje. I spotyka inną osobę, która trochę przypomina mężczyznę, którym kiedyś był, ale tylko fizycznie. Oswald (Adam Pearson) jest wesołym Brytyjczykiem, który preferuje poszetki i jaskrawe, wzorzyste koszule. Jest czarujący — wszyscy go kochają, zwłaszcza kobiety. W nim Edward widzi mężczyznę, którym on, ze swoją starą twarzą, mógłby być. Oswald reprezentuje zarówno naganę, jak i zmarnowaną okazję.

Pearson rozświetla pokój Inny człowiekDzięki uprzejmości A24

A gdy się pojawia, film nagle lewituje. Schimberg współpracował już wcześniej z Pearsonem w jego filmie z 2019 r. Przykuty do końca życia. (Widzowie mogą również znać aktora z jego występu w Jonathan Glazer przejmująca przypowieść o samotności Pod skórą.) Schimberg był tak zainspirowany pewnością siebie i urokiem Pearsona, że ​​napisał rolę Oswalda specjalnie dla niego, a w chwili, gdy się pojawia, zapala się światło: Edward, w swojej starej osobie, zaprosił nasze współczucie i prawdopodobnie je otrzymał. Oswald ociera się o ideę współczucia — jesteśmy tak do niego przyciągnięci, że nie możemy sobie nawet wyobrazić, że je czujemy.

To jest dużo do udźwignięcia dla filmu i dla dwóch aktorów. Stan jest świetny jako wiecznie ponury Edward: jego przystojny grymas po transformacji nie jest czymś, co sprawia nam przyjemność. Jeśli już, to sprawia, że ​​chcielibyśmy mieć z powrotem starego Edwarda, który przynajmniej miał trochę powłóczącego nogami uroku. A Pearson jest poza skalą jako Oswald: przechadza się po filmie jak jego olśniewający, nieoficjalny burmistrz, spotykając się i witając, zachęcając do otwartości, a nie zamykania się, w otaczającym go świecie. Dynamika między Oswaldem i Edwardem sama w sobie jest bogatym terytorium. Problem polega na tym, że Schimberg ciągle dodaje warstwy fabuły, aby wbić swoje argumenty do głowy, zamiast po prostu się wycofać, aby pozwolić swoim bohaterom robić swoje. Film odsyła nas do domu z przesłaniem — powiedzmy, że jest to coś w rodzaju „Pomyśl dobrze o tym, jak postrzegasz innych, którzy są inni” — nawet gdy aktorzy otwierają inny sposób myślenia: skoro wszyscy jesteśmy indywidualnościami, dlaczego w ogóle postrzegać różnice jako różnice? To idea, która wykracza poza nasze pojęcie tego, czym w ogóle jest „idea”. To podstawowa zasada życia — lub przynajmniej powinna nią być.



Source link